ciasteczka

środa, 24 lutego 2010

#14 The Power is Yours! Go Planet!





Kapitan Planeta to kolejna kultowa postać mojego dzieciństwa. Superbohater jeszcze bardziej lukrowany niż Superman. Był gotów dać w nos każdemu kto tylko czyhał by zrobić krzywdę naszej ziemskiej przyrodzie. A kiedy już sprawiał manto swoim niezbyt proekologicznym adwersarzom, wygłaszał pouczające gadki o tym co można zrobić by na Ziemi żyło się jeszcze lepiej. Z dzisiejszej perspektywy ten dydaktyczny żargon powoduje takie mdłości, ze zjedzenie tony kremówek wyszłoby bardziej człowiekowi na zdrowie.

Ale kiedyś to był szał... i dałbym głowę że nie tylko dla mnie. Dla przypomnienia: piątka nastolatków reprezentujących odpowiednio pięć kontynentów otrzymuje w nagrodę za coś tam magiczne pierścienie, reprezentujące inny rodzaj mocy. I tak: do Afrykanczyka trafia pierścień dający moc panowania nad ziemią, do Europejki pierscień pozwalający kontrolować wiatr, pierścień Azjatki pozwala jej panować nad wodą, Amerykanin dostaje moc ognia, a Latynos za pomocą pierścienia kontroluje serca wszystkich istot. Z perspektywy dziesięciolatka jakim byłem zrozumiałe jest że najbardziej czadowy pierścień otrzymał Amerykanin. Była to najbardziej ofensywna moc ze wszystkich, przy której taki pierścień serca wyglądał naprawdę lamersko.

Ale najlepsze zaczynało się tak w połowie każdego odcinka, gdy konieczne było połączenie mocy ze wszystkich pierścieni. Wówczas to do życia był powoływany właśnie Kapitan Planeta. I dawał łupnia tym złym. I konczył się odcinek. A nie! Był jeszcze film instruktażowy na koniec: jak segregować śmieci i takie tam ekologiczne pitu pitu.

Lubię powracać do kreskówek z dzieciństwa, ale na tej liście raczej nie ma Kapitana Planety. Czasami wrzucę sobie intro na youtubie ale nic więcej. Serial był robiony tak poważnie, że nie ma miejsca dzisiaj na doszukiwanie się kretynizmów fabuły czy niezamierzonych aluzji (tak jak to ma miejsce w kreskówach Hanny-Barbery z lat 80.). Była to solidna animacja dla dziesięciolatków. Taka z której się wyrasta i do której traci się sentyment z biegiem lat.

A sam rysunek zrobiłem na życzenie Staszka. Mam nadzieję, ze rozpoznaje na nim jednego z bad guy'ów - radioaktywnego kolesia o fajowej ksywce Duke Nukem (Niestety nie pamiętam jak była przetłumaczona na nasz rodzimy język, a szkoda bo znając radosną twórczość naszych dystrybutorów i tłumaczy też musiała być niezła).

3 komentarze:

Staszek pisze...

Ale bajer, dzięki :)

menu-kluski pisze...

eeeeej nie chcę Cię podpuszczać, ale na pewno zjesz tonę kremówek i Cie nie zemdli:P

Przemo pisze...

A mi się nie podoba ten rysunek. Ten kot z dziwnymi zębami poniżej lepszy.